OFICJALNA OKŁADKA W TRACIE PROJEKTOWANIA
Danveldranopax – Infiltrator Federacji Międzygwiezdnej – zostaje wysłany na TCRX3, czyli Ziemię, by powstrzymać nielegalny transfer obcej technologii.
Elitarny szpieg, dla którego misja była dotąd wszystkim, nie przewidział jednego: że to nie ludzie, a on sam stanie się największym zagrożeniem.
Popełnia błąd, który zmusza go do wędrówki w głąb samego siebie. Obcy zaczyna podważać naturę własnej egzystencji — a konsekwencje tego mogą być nieodwracalne.
Dylemat Szpiega to początek podróży przez kłamstwa, wojny, emocje i prawdy, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego.
Ale w uniwersum Friend From Space wszystko jest możliwe.
Oh, for fuck's sake — tutaj miłość i konspiracje mają sens.
Dla zachowania płynności narracji oraz lepszej przystępności tekstu, w epizodzie „Dylemat Szpiega” zastosowano współczesne polskie nazwy geograficzne, mimo że w 1944 roku tereny te znajdowały się w granicach III Rzeszy i funkcjonowały pod nazwami:
⬟ Wüstewaltersdorf – Walim;
⬟ Eulengebirge – Góry Sowie;
⬟ Ludwigsdorf – Ludwikowice.
Zabieg ten ma charakter celowy i ma na celu ułatwienie odbioru bez wpływu na autentyczność tła historycznego.
Uwaga:
Całość lub jakakolwiek część poniższego rozdziału stanowi utwór chroniony prawem autorskim.
Zabrania się kopiowania, rozpowszechniania, cytowania dłuższych fragmentów, tłumaczenia, adaptacji oraz wszelkich form wykorzystywania bez pisemnej zgody autorki.
© 2025 MadieAD / Friend From Space
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Rok 1944, Walim, Polska
Słyszał odległe strzały, które uderzały w drzewa, ale nie spodziewał się, że poczuje ból. Był Tajnym Agentem Infiltrującym — a to małe potknięcie miało go srogo kosztować.
Był niecierpliwy, nieuważny. Musiał uciekać. To się nie godziło z profesjonalizmem Redstarian. Ale jego ludzki biomanekin był ograniczony ruchowo i fizycznie. Dlatego oberwał. Dlatego był uziemiony. Słaby.
Postrzał zwalił go z nóg. Potknął się i stoczył z niewielkiej skarpy. Kiedy się zatrzymał, miał ochotę wrzeszczeć. Szybko wyjął z kieszeni niewielki aplikator i wbił go sobie w udo. Ból był przeraźliwy, a on nie mógł sobie pozwolić, by zdemaskowali go naziści. Sapał. Stękał. Choć starał się zachować spokój. Krtań rwała się do wrzasku, chciała go uwolnić od pulsującego bólu, który miażdżył mu czaszkę.
Nagle dostrzegł przed sobą postać kobiety — zapewne tutejszej. Prawdopodobnie usłyszała strzały i ukryła się w gęstych zaroślach. Teraz jednak wychylała twarz i patrzyła to w głąb lasu, to na niego. Spojrzała mu prosto w oczy i przycisnęła palec wskazujący do ust. Pościg zbliżał się.
Obcemu to się nie spodobało. Zdawanie się na łaskę podrzędnych istot było wysoce nieprofesjonalne. Danveldranopax już miał wydać z siebie jakiś dźwięk, lecz kobieta bezszelestnie podeszła. Chwyciła go za ramię i z trudem przeciągnęła bliżej potężnego, spróchniałego drzewa. Jednym ruchem okryła ich oboje swoją ciemną peleryną i zakryła mu usta dłonią. Drugą ręką uciskała jego ranę. Czuł, jak drżała, a jej oczy lśniły w ciemnościach niczym ślepia przerażonej sarny. Mimo panującego półmroku, jego nazistowski mundur wciąż mógł przyciągnąć wzrok wroga. Nie taka głupia ta istota, przeszło obcemu przez myśl. Kolejną myślą, przebijającą się przez ból, było pytanie: dlaczego mu pomagała?
Agent kurczowo dociskał dłoń do rany postrzałowej, czując, jak ciepła krew oblepia mu brzuch. O białej i czystej koszuli mógł już zapomnieć. Ta sytuacja go irytowała. Jedną myślą mógłby przywołać swój pojazd i uleczyć ciało biomanekina. Zdradzić swe pochodzenie przed jedną istotą, która najpewniej nie przeżyje tej wojny? Nieprofesjonalne. Gorzej, gdyby naziści zauważyli jego pojazd. Wtedy miesiące poszukiwań poszłyby na marne. Wrogowie przegrupowaliby się, a on straciłby swój trop.
Nie chcąc się wychylać, zdał się na cierpliwość. Oparł głowę o korę pnia i przymknął powieki, starając się uspokoić oddech. Ból powoli słabł, choć wiedział, że nieopatrzona rana może stać się problemem dla ludzkiego ciała.
Kobieta bacznie obserwowała z ukrycia znikające sylwetki za wzniesieniem. Bała się? To za mało powiedziane. Przyszła do lasu po chrust, a o mało nie spotkała się ze Śmiercią. Do tego ten nieszczęśnik, którego postrzelili...
Spojrzała pod pelerynę, dopiero teraz łącząc fakty. Serce jej zamarło, gdy zrozumiała, że mężczyzna ma na sobie mundur III Rzeszy. Poczuła lęk mrożący szpik w kościach. Myślała, że zemdleje. Po kilku sekundach przypomniała sobie, że był ranny. Strzelali do niego żołnierze w tych samych mundurach.
Nie była w stanie myśleć — adrenalina szumiała w głowie jak wiatr przed burzą. Może był sprzymierzeńcem…? Mężczyzna pod nią prawie się nie ruszał. Może się wykrwawił…!
— Ż-Żyjesz jeszcze? — spytała tak cicho, że Infiltrator ledwo to usłyszał. Mężczyzna kiwnął głową, uchylił lekko powieki. Kobiecie wyraźnie ulżyło. — Odeszli. Chyba jesteśmy bezpieczni… Dasz radę wstać?
— Mhm…
Danveldranopax chciał dźwignąć ciało biomanekina do siadu, lecz szybko zrozumiał, że to trudniejsze, niż przypuszczał. Ból eksplodował w brzuchu, a reszta ciała odmówiła posłuszeństwa. Przechylił się na bok, niemal upadając twarzą w ziemię — w ostatniej chwili podtrzymała go kobieta.
— Ostrożnie…! — sapnęła.
Redstarianin był świadom, że biomanekin słabł z minuty na minutę. Jeśli tak dalej pójdzie — umrze. Nie on sam, rzecz jasna. Tylko to słabe ciało, którym władał jak marionetką.
— Dam radę… — burknął niewyraźnie. — P… poradzę… sobie…
Kobieta natychmiast wychwyciła obcy akcent. Ale nie zraziło jej to. Dziękowała Bogu, że nie chciał jej zabić. I że ją rozumiał. Pomogła mu wstać. Był ciężki i bardzo osłabiony.
Oboje mieli wrażenie, że przejście kilometra trwało całą wieczność. Nie obyło się bez potknięć ani krótkich przystanków. Infiltrator zaczął posądzać samego siebie o szaleństwo — że pozwalał prowadzić się donikąd przez jakąś kobietę. Mógł się domyślać, że opiekuńczość samicy doprowadzi go w bezpieczne miejsce. Gdy między drzewami dostrzegł prześwit, poczuł nagły bezwład i ciemność przed oczami.
Redstarianin otworzył sześcioro elipsowatych, czarnych oczu. Westchnął ciężko przez szczeliny w policzkach, siedząc w wygodnym fotelu znajdującym się w centrum jego pojazdu. Drobne kable, przypominające żywe światłowody, wycofały się z neurozłączy na karku. Przerwał na chwilę połączenie z biomanekinem. Czekanie w pustce na jego przebudzenie wydawało się bezcelowe.
Wstał, przeciągnął się i ruchem ręki przywołał przed siebie hologramy. Wszystkie opisywały stan sztucznie wyprodukowanego ciała Homo sapiens sapiens płci męskiej. Biomanekiny nie były klonami, lecz projektowanymi indywidualnie powłokami organicznymi. Nie były hodowane — tylko drukowane, komórka po komórce.
Jego biomanekin miał rysy typowe dla białego mężczyzny: ciemnoczekoladowe włosy, niebieskie oczy, wzrost dokładnie metr dziewięćdziesiąt trzy, waga dziewięćdziesiąt kilogramów. Atletyczna budowa, zmniejszona reakcja na ból. Statystycznie wyższa kondycja, zwiększona siła fizyczna oraz pełna odporność immunologiczna, ponieważ choroby mogłyby zakłócić realizację misji. Idealna powłoka do odegrania obywatela niemieckiego. Danveldranopax znał każdy ziemski język, o ile został skatalogowany przez Federację Międzygwiezdną. Biomanekin przybierał różne role, imiona i nazwiska — w zależności od potrzeby. Aktualnie przedstawiał się jako Reinhard Reilly i mówił perfekcyjnym niemieckim.
W jego świecie nosił zupełnie inne imię — Danveldranopax. Nazwy jego rodzimej planety nigdy nie udało się sensownie przetłumaczyć. Była rozumiana jedynie w mowie przekazywanej myślami, a żaden język mówiony ani pisany nie był w stanie oddać pełni jej znaczenia. Zresztą — ta planeta już nie istniała. Krążyła niegdyś wokół czerwonego olbrzyma, znanego Ziemianom jako Arkur — najjaśniejszej gwiazdy w północnym gwiazdozbiorze Wolarza. Zadecydowano, by to właśnie na cześć tej gwiazdy jego lud przyjął miano Redstarian — potomków czerwonej gwiazdy.
Danveldranopax oddał całe swoje życie służbie Federacji Międzygwiezdnej – w przeliczeniu na ludzkie, dwa tysiące sto osiem lat. Jako Tajny Agent Infiltrujący posiadał kod 286H. Ponadto, jako Redstarianin, odbiegał od homo sapiens wyglądem, mimo humanoidalnej sylwetki. Mierzył dwa i pół metra wzrostu, ważył sto czterdzieści pięć kilogramów, przy zawartości tkanki tłuszczowej nieprzekraczającej pięciu procent.
Jego ciało było umięśnione, silne, wzbudzające respekt. Skórę miał intensywnie niebieską, przeciętą biowszczepami — nanobotycznymi pasmami wzmacniającymi siłę i stanowiącymi panele ładujące dla sztucznie wprowadzonych implantów. Danveldranopax posiadał takie wszczepy na szyi, wokół ramion oraz wzdłuż ud. Jego głowa nie była płaska jak u ludzi, lecz wydłużona, przypominająca kowadło, zakończona spiczastą brodą. Posiadał sześcioro smolistych oczu, chronionych ukośnymi powiekami i pionowymi migotkami. Zamiast klasycznego nosa, za otwory oddechowe służyło mu sześć cienkich szparek wzdłuż policzków. Ust nie posiadał — posilał się przez lejek, umiejscowiony w szpiczastej brodzie.
Danveldranopax stał sztywno przed hologramami, ubrany w obcisły, matowo-czarny skafander. Sześcioro oczu pozwalało mu analizować jednocześnie sześć hologramów — co stanowiło wyjątkowo przydatną umiejętność. Mógł w każdej chwili uruchomić procedurę druku kolejnego biomanekina, ale to nieco pokrzyżowałoby jego plany. A właściwie nie tyle plany, co zszargałoby doskonałą reputację n a j l e p s z e g o Tajnego Agenta Infiltrującego. A nosił ten tytuł od ponad dwóch tysięcy lat służby.
Jego pojazd nie miałby żadnych problemów energetycznych ze stworzeniem nowej powłoki. Stary biomanekin otrzymałby polecenie dezaktywacji — bicie jego serca natychmiast by ustało. Następnie rozpocząłby się proces rozkładu, jak w przypadku każdej formy organicznej. A Danveldranopax sterowałby już nowym ciałem, o nieco innych cechach — na przykład mężczyzną o rudych włosach. Powtórne użycie identycznego biomanekina mogłoby wzbudzić podejrzenia.
Redstarianin wypuścił powietrze przez szczeliny w policzkach i wydał polecenie komputerowi pokładowemu: opuścić matową zasłonę maskującą kadłub. Ogromna, przednia szyba pojazdu odsłoniła widok na puszczę. Jego gwiezdny myśliwiec, przypominający literę „T”, lewitował bezdźwięcznie tuż nad koronami drzew. Pole siłowe maskowało go doskonale — czyniło niewidzialnym dla ludzkiego oka. Dla ludzkiego, tak. Ale nie dla Nartilian. Oni posiadali technologię zdolną wykryć jego statek. Dlatego musiał zachować ostrożność.
Obcy siłą umysłu przyciągnął do siebie smolistą antenę. Urządzenie przypominało plątaninę płaskich, ciemnych kabli, lecz gdy tylko przyłożył je do głowy, zaczęło się wić niczym żywy organizm. Antena natychmiast zlokalizowała neurozawory na karku i wsunęła delikatne łącza do ich wnętrza. Pozostałe kabelki oplotły jego szyję oraz czaszkę. Dzięki temu urządzeniu Redstarianie mogli wykorzystać pełnię swoich możliwości i pozostawać w stałym kontakcie z systemem.
Danveldranopax zaplótł ręce za plecami, wpatrując się w ciemną dal. Jedną myślą przywołał hologramy sterownicze i uniósł swój pojazd na pułap dwóch kilometrów. Z tej perspektywy widział przygnębiający krajobraz: mgły tonące w mroku nad rozszarpanym przez czołgi lasem. Na jednym z hologramów oznaczył docelowy punkt — aktualną lokalizację biomanekina.
Pojazd osiągnął prędkość dźwięku w sekundę, lecz Danveldranopax nawet tego nie poczuł, dzięki polu antygrawitacyjnemu. Nadał polecenie, a komputer pokładowy zadbał o resztę — automatycznie korygując lot, by nie przeciąć trajektorii ludzkich samolotów. Redstarianin bez emocji obserwował chmury rozdzierane przez jego statek. Niewzruszenie patrzył, jak przeleciał niespostrzeżony pod messerschmittami na zwiadzie.
Wreszcie dotarł na miejsce — dokładnie sto metrów od celu. Myśliwiec zawisł nad zamglonym polem. Dostrzegł ich od razu — na skraju lasu. Kobieta, która wcześniej go znalazła, a z nią starszy mężczyzna i dziewczynka. Wszyscy troje ciągnęli rannego biomanekina. Dokąd? Obcy przechylił głowę — statek również delikatnie się obrócił, poszerzając perspektywę. Reinhard Reilly niesiony był do wiejskiej chaty, z której wybiegła znacznie starsza kobieta, trzymająca w dłoni lampę naftową.
Niebieski kosmita przymrużył powieki, głęboko zamyślony. To była jedyna rzecz, która naprawdę go intrygowała w tych prymitywnych istotach. Altruizm. Terranie musieli być w pełni świadomi, na jakie ryzyko się narażają… a mimo to nieśli rannego wroga, by mu pomóc. Na to wskazywał rozwój wydarzeń.
Naziści zwęszą krew. Danveldranopax był tego pewny. Wróg wiedział, że postrzelono Reinharda. I puścili go celowo. Kilku swoich wyślą, by przeszukali las. Wiedzieli, że jeśli go nie znajdą — to znaczy, że się gdzieś ukrył. Z taką raną nie miał szans na ucieczkę. A za każda forma pomocy stanowiła doskonały pretekst, by wyżyć się na miejscowej ludności. Przyjdą po niego. Przyjdą do najbliższego domu, udając patrol. Przyjdą do każdego domu, jeśli będzie taka potrzeba. Będą chcieli go dopaść — a tylko od niego zależy, czy im się uda.
Redstarianinowi było to obojętne. Co najwyżej: drobne utrudnienie, niewielkie potknięcie. Naziści przyjdą. Może zastaną go już martwego, a może strzelą mu między oczy. Po śmierci nawet nartiliański telepata nie rozpozna, czy biomanekin był człowiekiem, czy jedynie przykrywką. Obcy ponownie przesunął statek, aby uzyskać lepszy widok. Ludzie wnieśli rannego do środka. Danveldranopax zmienił widok — i obserwował dalej, jak kontury postaci krzątają się nad jego powłoką. Każdej z nich przypisał pakiet hologramów — informujących o stanie zdrowia i emocjonalnym. Jego ranny biomanekin wyraźnie słabł, zostawiając na podłodze ciągnący się ślad krwi.
Infiltrator w milczeniu obserwował zdenerwowanych ludzi, analizując ich zachowania. Bali się — to było niezaprzeczalne. Ich ruchy były gwałtowne, nerwowe, pełne agresji i napięcia. Prymitywne. Żeby nie rzec – żałosne i kompletnie niepraktyczne. Dawali upust emocjom — podnosili głosy, płakali, krzyczeli. Byli źli na kobietę, która nieustannie uciskała ranę rannego mężczyzny. Toczyli kłótnię. Sprzeczali się, co robić. Danveldranopax z rosnącym zaciekawieniem śledził rozwój wydarzeń. Sam nie odczuwał emocji, dzięki aktywnym inhibitorom — a jednak ciekawość nie dawała mu spokoju. Nie odczuwał strachu. Ani gniewu. Z góry patrzył na zachowanie Terran z dystansem, niemal jak na eksperyment. Oczekiwał. Był ciekaw, co postanowią te krzyczące istoty — bo w tej chwili brakowało im tylko dzid w dłoniach.
Redstarianin doskonale zdawał sobie sprawę, jak ogromne niebezpieczeństwo grozi tym tubylcom, jeśli pozwolą zostać Reinhardowi Reilly’emu. Dlatego tak mocno zżerała go ciekawość. Logiczne myślenie podpowiadało: nie pomagać. Zbyt duże ryzyko, że naziści odnajdą uciekiniera. Ba! Jeśli go znajdą, spotka ich tylko śmierć. Śmierć tym, którzy pomogli wrogowi III Rzeszy oraz prześladowanie reszty rodziny. Pomoc jednemu obcemu człowiekowi mogła kosztować wszystkich życie.
Obcy oczekiwał z napięciem. Aż przyspieszyły mu oba serca. Był niemal pewien, że za chwilę ujrzy, jak jego racjonalne przewidywania stają się rzeczywistością. Jak ludzie wyniosą biomanekina z powrotem do lasu — lub oddadzą go prosto w ręce nazistów. Tak! Podnieśli powłokę! Przenoszą go! Ale… jednak przenieśli go do najdalszego pokoju. I wtedy jedna z istot — najmłodsza — wypadła z domu i pobiegła wzdłuż drogi.
Zatem wygrał rozsądek, pomyślał obcy. Nie był ani zły, ani zawiedziony. Po części rozumiał stadne zachowania Terran. W pierwszej kolejności należało chronić „swoich” — czyli rodzinę. On zaś był obcy. Może nawet bardziej o b c y, niż mogli to sobie kiedykolwiek wyobrazić.
Danveldranopax zerknął ponownie na hologramy i statystyki dotyczące Reinharda Reilly’go. Biomanekin, mimo złego stanu i utraty krwi, uparcie utrzymywał stan funkcjonalny. Obcy westchnął, układając w głowie nowy plan. Musiał rozpocząć od nowa akcję infiltracji szeregów nazistowskich, by ponownie natrafić na trop zdradzający, gdzie Nartilianie planują przerzut nowej generacji technologii na Ziemię. Redstarianin przywołał panel dezaktywacji powłoki. Skrzywił się nieznacznie, unosząc dłoń nad świecący przycisk. Jego wewnętrzna duma skręcała się, nie chcąc tej rysy na honorze doskonałości.
— Czy jesteś pewny, że chcesz rozpocząć procedurę dezaktywacji aktywnej powłoki? — zapytało spokojnie A.I. myśliwca, syntetycznym głosem. — To będzie twój pierwszy biomanekin wyłączony z akcji, 286H. W dodatku — wciąż funkcjonuje.
— Wiem — odparł Infiltrator, obserwując nerwowo krzątających się wokół powłoki ludzi.
— Musisz podać powód dezaktywacji.
— Możesz dołączyć aktualną wizję do akt. Biomanekin został uszkodzony — postrzelony w prawy bok. Aktualna szansa powodzenia misji: poniżej pięciu procent. Wróg oraz świadkowie byli zbyt blisko, aby przywołać myśliwiec. Biomanekin został uprowadzony przez Polaków, którzy najprawdopodobniej chcą utrzymać go przy życiu, aby oddać go w ręce nazistów. Istnieje zbyt duże prawdopodobieństwo zdemaskowania przez nartiliańskich szpiegów, co może doprowadzić do zagrożenia całej misji.
Sztuczna inteligencja myśliwca analizowała słowa Infiltratora oraz bieżące dane sytuacyjne. Kilka plików zostało zaktualizowanych i oznaczonych do późniejszego załączenia w raporcie.
— Autoryzacja przyznana — oznajmił bot. — Misja pozostaje priorytetem nadrzędnym. Aczkolwiek 286H nie może mieć pewności co do intencji tubylców.
Danveldranopax zacisnął dłonie w pięści. Nigdy nie przepadał, gdy A.I. podważało jego ocenę sytuacji. Na jednym z hologramów pojawił się obraz zapisany przez sensory biomanekina — fragment z lasu. Obcy ujrzał samicę, która udzieliła mu pomocy.
— Uzasadnij.
— Wskazuję błąd w twoim założeniu. Zakładając, że Terranie chcieliby oddać Reinharda Reilly’ego w ręce nazistów, mogli zostawić ciało w lesie — dokładnie tam, gdzie zostało znalezione.
Redstarianin zamrugał dwukrotnie, wahając się nad wciśnięciem aktywnego pola dezaktywacji. Sztuczna inteligencja statku słusznie wytknęła mu błąd. Karygodny. Dlaczego ta kobieta mu pomogła? Nie wiedziała, kim był Reinhard Reilly. Miał na sobie mundur III Rzeszy. A mimo to… pomogła. Może uznała go za polskiego szpiega? Może jego akcent zmienił ich nastawienie? Kolejne niedopatrzenie. Potrafił perfekcyjnie władać każdym ziemskim językiem, ale ból stępił percepcję.
Zapragnął wymazać tę skazę ze swoich akt — choć wiedział, że dezaktywacja powłoki strąciłaby go z piedestału ideału Federacji Międzygwiezdnej. Wciąż byłby numerem jeden, ale nie o takiej samej wartości. Nie. To nie byłoby przez dezaktywację powłoki. Zsunął się z piedestału w chwili, gdy wykonał kilka szpiegowskich kroków za szybko. Chciał wejść w szeregi nazistów. Ale węszył zbyt głęboko. I dostał kulkę. Zgubiła go niecierpliwość. Musiał bezczynnie patrzeć na śmierć podczas tej wojny — i zapragnął ją zakończyć wcześniej. Naiwny. NAIWNY.
Obcy westchnął i mrugnął migotkami. Tajni Agenci Infiltrujący zawsze działali w pojedynkę, a kontakty ograniczali do niezbędnego minimum. Mógł dezaktywować biomanekina zaraz po postrzale. Dlaczego tego nie zrobił? Co sprawiło, że pozwolił zbliżyć się tej samicy o oczach łani? Dlaczego jej zaufał? Dlaczego oddał los powłoki w jej ręce?
Niebieska dłoń zawisła nad aktywnym hologramem dezaktywacji biomanekina.
Dylemat Szpiega
Spis rozdziałów
I. Nosił wilk razy kilka
II. Jedna jaskółka wiosny nie czyni
III. Gacek widzi, choć nie patrzy
IV. Słowik w klatce
V. Drapieżnik, co sam ofiarą padł
VI. Głuszec, nie ślepiec
VII. Kości zostały rzucone
VIII. Darowanemu koniu w umysł się nie zagląda
IX. Niebieskie kowadło
X. Pan Tadeusz
XI. Wilk w owczej skórze
XII. Krokodyle łzy
XIII. Opadł róży kwiat
XIV. Niedźwiedzia przysługa
XV. I wilk syty i owca cała
XVI. Nie wszyscy lubią mirabelki
XVII. Po obietnicę na szybkim koniu jechano
XVIII. Mrówka w labiryncie domina
XIX. Dylemat Szpiega - po czyjej stronie stanąć
XX. Ciekawość zabiła kota, satysfakcja zwróciła mu życie
XXI. Paradoksalne stado
XXII. Ironia losu
Epilog: Zerwany sznur wciąż ma dwa końce
Piosenki dedykowane do Dylematu Szpiega:
⬟ The Spy's Dilemma - Whose Side Will He Choose?
⬟ The Spy's Dilemma - Cosmic Romance
⬟ The Spy's Dilemma - Between Stars And Love
⬟ The Spy's Dilemma - The Lovers of Night
Więcej informacji w sekcji piosenek.